Do tej pory Machine Gun Kelly kojarzony był przede wszystkim z rapem, znany ze swojego stylu rymowania i okazjonalnych beefów z Eminemem. Na swoim piątym studyjnym albumie „Tickets To My Downfall”, Colson Baker postanowił pokazać nowe oblicze, sięgając po bardziej gitarowe melodie i rytmiczne wokale.

Recenzenci z co bardziej popularniejszych serwisów i magazynów NME, Kerrang! czy Rolling Stone aprobująco podeszli do tej metamorfozy, przyznając jednocześnie, że MGK „celebruje wszystko, co wspaniałe w pop-punku” (really?!). W produkcji ostatniej z płyt Machine Gun Kelly’ego wziął udział m.in. perkusista Travis Barker z Blink 182, czyli jednego z najbardziej rozpoznawalnych zespołów nurtu pop punk (drugiej fali, ale cóż). Czy to był dobry pomysł?

Kotek żuje cudzy ogonek

Niektórzy to przeżuwanie lat 90. XX wieku i okresu z przełomu wieków przywitali z przyklaskiem. Ale to raczej ta amerykańska część, gdzie nowa fala pop-punku jest tak popularna, że należy do mainstreamu. Rany, pop-punk i łączenie w ogóle słowa punk z mainstreamem? Jak to dziwacznie brzmi. Sex Pistolsi przewracają się w grobach, nucąc „There’s no future no future. No future for you”.

Pop punk to taki dziki kocur (punk), którego wytresowano, umyto, nałożono obrożę i kazano biegać z tresowanymi pieskami dookoła areny. I zrobiono to już kilka razy, biorąc pod uwagę powracające fale popularności. Tak działa showbiznes w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. „Smash” The Offspring w 1994 roku był jak powiew świeżości. Ale tak zawsze jest, gdy do muzyki wkraczają ciekawe połączenia różnych stylów. 30 lat później trudno mówić o takim mechanizmie. To raczej wpuszczanie zatęchłego powietrza do klatki, żeby kotek nie zdechł.

Punk wolałby być martwy, słuchając MGK

Pierwsza fala pop-punka – o ile można tak określić – np. The Offspring i ich „Smash” z 1994 r. to jednak nadal punk-rock. Trochę wygładzony, ale nadal zaangażowany i w treściach zbuntowany. „Nie jestem jakimś modnym dupkiem. Robię to co chcę. Robię to na co mam ochotę – śpiewał Dexter Holland. Idealnie pasuje do dupka z różową gitarą i przeciągającą się kotką w łóżeczku Megan Fox w „Bloody Valaentine”.

Pop-punk i Machine Gun Kelly? Pfff. Jaka jest jest różnica między punkowcami i pop punkami z Sex Pistols, The Damned, Ramones, Green Day, Rancid czy The Offspring a wylizanymi kotkami pop? Ci pierwsi naprawdę się bawili, ale nie śpiewali o tym non-stop. MGK? Na odwrót. Ciągle tylko o seksie, dragach, romansach, imprezach, wódzie, niechęci do dorastania, ucieczce przed dorosłością. W wieku 30 lat?! Naprawdę? „Drunk face”. MGK, 3 dychy na karku, śpiewający „Nadal jestem młody, marnując moją młodość. Dorosnę w następne lato. Wróciłem do zażywania narkotyków, które rzuciłem”. W teledysku latający samolotami, MGK jeżdżący ferrari, popijający drinki z parasolkami, budzący się rano obok Megan Fox. Jakie to upudrowane, kolorowe, lśniąco-ładne i mięciutkie. Jak przeciągający się kotek albo kotka na gorącym dachu.Machine Gun Kelly śpiewający o III wojnie światowej? „Hej, kim ty do cholery jesteś, aby mówić mi, co mam robić? Bo nie jestem twoją dziwką, kurwa”. No pewnie, że nie. Kotkiem, maleńki, stworzonym przez showbiznes. Może lepiej wrócić do rapu? Płyty Machine Gun Kelly może na tym skorzystają, a słuchacze też.